-Idę do Witka- krzyknęłam do Patricka
-Ok
Szłam krętą drogą ( mogli by zrobić ją lepszą, ale Patrick nie będzie wydawał pieniędzy na byle co) do zamku Witka i Aurleli. Mieszkamy niedaleko, bo co to dla wampira 10 km. Nie dawno umarła mu żona, ale on jak zawsze jest jak z kamienia. Jak siedzi to można go pomylić z posągiem ( było już tak nie raz,że ludzie robili mu zdjęcia przez to).
-Dzieci to wielka odpowiedzialność- powiedział na wstępie Witek
-Cześć
-Siema
-Co to się stało?
-Powiedziałem jej kim jest.
-Nie przyjęła tego radośnie
-Wyśmiała mnie
-Daj coś mocnego do picia i wyżal się Zbawicielce( Salvatore to po włosku Zbawiciel)
Usiadłam wygodnie na kanapie i czekałam na Witka , aż przyniesie jakiś dobry alkohol. Po chwili przyniósł jakąś czarną butelkę.
-Proszę
-Dziękuje- w mgnieniu oka nalałam do kieliszków. Wzięłam duży łyk, który po chwili cały wylądował na twarzy Witka- Co to za paskustwo
-Moje najlepsze wino- powiedział wycierając twarz w jakąś szmatę z pod stolika.- Mi smakuję- wyszłam z pokoju i udałam się w stronę barku. Wzięłam jakiegoś szampana.
-No to teraz opowiadaj- otworzyłam szampana i nalałam sobie do kieliszka
-Wiesz jak to jest z dziećmi. Ona nie....
-Wiem jak to jest i to bardzo dobrze- i zaczął opowiadać siedzieliśmy tak kilka godzin, o opowiadaniu tego co się działo przez ostatni miesiąc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz